Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

Uliczna sprzedawczyni kleistego ryżu

piątek, 5 kwietnia 2013

05.04.2013 - Piątek

Witaj przygodo!

Jutro rano lecę do Singapuru! [Może pisanie, że "już dawno nie miałam wakacji" nie do końca jest na miejscu, ale taka prawda]. Wracam w poniedziałek po południu. Jak zawsze nieco zbyt spontanicznie, co w przypadku dużych miast nie do końca się sprawdza. O godzinie 19.00 zorientowałam się, że ja przecież nie wydrukowałam potwierdzenia rezerwacji (a nie posiadam ajfonów, z których można zczytywać kody) i że właściwie to ja nic o Singapurze nie wiem. Nie mam pojęcia co można tam zobaczyć i gdzie będę nocować. Obecnie jest godzina 20.40 i już czuję się w pełni doinformowana, wydrukowałam nawet potrzebne papiery. 

Lecę do Singapuru, żeby spotkać się ze znajomą z Jakarty, u której nocowałam podczas ubiegłorocznych wakacji. Sheilla de facto była na praktyce w Rzeszowie. Napisała mi ostatnio, że będzie w Singapurze, i że może byśmy się spotkały. Niestety pomyliła daty i przez to źle zabukowałam loty i będziemy się widzieć tylko jedno popołudnie. Sheilla zabukowała hostel.  Z lotniska więc pojadę metrem w kierunku Chinatown. Później będziemy razem włóczyć się po mieście i pewnie wieczorem poimprezujemy. W niedzielę przenoszę się do brata Maraj i zostanę u niego na jedną noc. W poniedziałek powrót do domu. Jakiś plan jest. Co prawda dalej nie wiem, co można w Singapurze zobaczyć. Słyszałam, że miasto jest jednym wielkim centrum handlowym. Może więc uda mi się kupić buty w gigantycznym rozmiarze 39/40. 

To jednak nie koniec moich przygotowań. Po pracy kupiłam plecak (bo nie mam do czego się spakować) oraz zrobiłam pedicure i manicure. W Wietnamie praktycznie każda kobieta ma zadbane paznokcie, niezależnie od pozycji społecznej. Chodzenie do salonu kosmetycznego nie jest wyznacznikiem luksusu. Nawet na targu na taborecikach siedzą "kosmetyczki" z lakierami, które piłują i malują. Oczywiście ceny się różnią, ale nie są poza zasięgiem i paznokci w salonie nie robi się tylko "od święta" jak to mam miejsce w Polsce. Zapłaciłam około 15zł i jest to raczej cena z wyższej półki. Dzisiaj miałam spotkanie z jedną z matek i dla rozluźnienia atmosfery zapytałam: "wow, a gdzie robisz paznokcie?".

Bycie piękną nie jest łatwym zadaniem. Żeby nie zniszczyć paznokci wracałam do domu bez używania kierunkowskazów, w końcu mogłam zahaczyć o lakier. I tak tym razem było znacznie lepiej. Dwa tygodnie temu zapewniłam całemu salonowi kosmetycznemu, zarówno obsłudze jak i innym klientom, niezły ubaw. Pierwszy raz zniszczyła paznokcie wstając z fotela. Później, już po naprawieniu, wyjmując kluczyki z torebki, a następnie odgarniając sobie włosy z twarzy. Koniec końców kosmetyczka sama zasugerowała, że pomoże mi założyć kask, pewnie nie chciała przemalowywać mi paznokci po raz czwarty. Nawet jak lakier wyschnie nie jest lekko. Trzeba uważać i żadne prace domowe nie wchodzą w rachubę. 

Na szczęście nie idę do przedszkola. A w minionym już tygodniu mieliśmy bajkę o wyrywaniu rzepki i nieustannie grzebałam w donicy z ziemią zasadzając ziarno. Nie wspomnę nawet o innych zajęciach. Do domu często wracam brudniejsza od dzieci. Chociaż dzisiaj to one wygrały w rankingu. Większość była ubabrana w farbach plakatowych. Jeszcze muszę się pochwalić, że wprowadziłam nowy „Silence Signal”  i jak na razie działa. Ciekawe jak długo. Gdy dzieciaki za dużo gadają, a mają mnie słuchać mówię: „Catch a bubble!” [złap bańkę] i nadymam policzki. Wtedy wszystkie robią to samo. Zapowietrzają się więc na chwilę. Cisza gwarantowana, do momentu kiedy wpadną na pomysł, że bańkę można przecież przebić (pop a bubble) wciskając palec w nadęty policzek. Dobrze, że nie mówię im, żeby połknęły żarówkę, w końcu sporo jest o żarówce żartów. Stanowcze nie dla świetlówek. Taki suchar na dobranoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz