NOWY WSPANIAŁY SINGAPUR
Huxleyowska wizja nowego
wspaniałego świata znalazła swoje odzwierciedlenie w Singapurze. Poczułam się
nagle przeniesiona do futurystycznej rzeczywistości. Znalazłam się w idealnym
mieście, zadbanym, spokojnym i czystym. Skąd jednak brało się poczucie braku
realności, przeświadczenie, że oto na Twoich oczach odgrywa się przedstawienie,
którego jednakże nie można nazwać sztuką. Przedstawienie, które pomimo
wielokrotnego odtwarzania, każdego dnia wygląda tak samo. Nie ma w nim miejsca
na spontaniczne potknięcia, przejęzyczenia czy też przekręcenie scenariusza.
Przedstawienie pozbawione emocji, energii i żywiołu. Jak gra na pianinie,
której jedynym celem jest bezbłędne powtórzenie z góry ustalonej sekwencji nut,
bez uczucia i zaangażowania. Technicznie nie można jej niczego zarzucić. Nie
pozostawia jednak ona żadnego wrażenia, może oprócz obojętności. Widzisz
perfekcyjną fasadę, szukasz jednak duszy. Dusza zdaje się trwać nieruchoma i
nieczuła jak otaczające Cię betonowe wieżowce. Chcąc zaglądnąć do środka,
widzisz jedynie swoje odbicie w szklanej fasadzie. A może ta fasada jest tylko
olbrzymim lustrem i należy znaleźć się po jego drugiej stronie? Otóż nie ma
drugiej strony lustra.
Masz wrażenie, że ktoś
nadmuchuje balonik, który cały czas się powiększa. Czujesz, że za chwilę
pęknie, wstrzymujesz oddech i zatykasz uszy, bo lada moment usłyszysz huk.
Jednak ta chwila nigdy nie następuje. Oczekujesz dalszej części, oczekujesz
czegoś więcej. W idealnym świecie jednak nic nie wybuchnie.
Już od dawna chciałam
odwiedzić Singapur. Bogaci Wietnamczycy pielgrzymują do tej zakupowej Mekki. Dla
nich Singapur jest symbolem luksusu i dobrobytu. W niezliczonych centrach
handlowych można dostać każdy produkt,
oczywiście ten z najwyższej półki. Ostatnio jedna dziewczynka z przedszkola
była w Singapurze i przywiozła stamtąd nawet pastę do zębów. Z Singapuru
oczywiście. Pasta do zębów z Singapuru to nie byle co. To jej matka z okazji
dnia nauczyciela podarowała mi kosmetyki zakupione w Spa w Singapurze.
Od zachodnich ekspatów
słyszałam, że Singapur jest miejscem zakazów i że za wszelkie przekroczenie
normy można otrzymać mandat. Sztampowym przykładem jest zakaz plucia i
sprzedaży gumy do żucia. W Singapurze
nadal praktykowana jest kara publicznej chłosty za drobne przewinienia.
Po wylądowaniu wsiadłam
do wagonika metra. Wszystkie stacje super nowoczesne, czyste i zadbane. A w
środku setki ludzi rutynowo przemieszczający się z jednej części miasta do
drugiej. Praktycznie każdy miał w dłoni Iphona czy też Ipoda (czy też innego SmartPhona, niestety nie znam
się dokładnie, jestem posiadaczką prostej Nokii). Każdy był bezrefleksyjnie wpatrzony w maleńki ekranik. Postanowiłam
więc pozaglądać. Większość ludzi grała w kulki, oglądała filmy, albo też
sprawdzała fejsbuka. Pasażerowie nie odrywali wzroku od swoich gadżetów nawet w
momencie wysiadania czy też wsiadania. Nieśmiało śmiem twierdzić, że kolejne
pokolenie będzie mieć przekrzywione szyje od ciągłego wciskania podbródka do
klatki piersiowej.
Singapur, państwo –
miasto, oddalony jest o 137 kilometrów od równika. Położony jest na wyspie,
która kiedyś porastały lasy równikowe. Obecnie 5 mln mieszkańców zamieszkuję miejską
dżunglę, porośniętą głównie lasem stalowo – szklanych wieżowców. Stare budynki
ustępują miejsca strzelistym drapaczom chmur mieszczących siedziby banków i
międzynarodowych koncernów. Większość z nich właśnie w Singapurze posiada swoje
„południowo - wschodnio azjatyckie” siedziby główne.
Miasto jest prawdziwą
mieszkanką przeróżnych narodowości, niekoniecznie kultur. Wszystkich jednoczy
konsumpcja. W ten sposób można utrzymać spokój i porządek w tym niemalże
totalitarnym państwie, w którym każde zgromadzenie powyżej pięciu osób wymaga
zgody policji. W rankingach swobód obywatelskich i wolności słowa Singapur
klasyfikuje się na dole tabeli. Wystarczy więc skupić uwagę obywateli, a może
raczej „rezydentów” (40% populacji stanowią obcokrajowcy, głównie Hindusi,
którzy stanowią 80% branży budowlanej, to im przyszło budować nowy wspaniały
świat, niekoniecznie już w tak wspaniałych warunkach) na konsumpcji. Ludzie
przypominają nieco znudzone dzieci bawiące się gadżetami nowoczesności. Jedynym
celem jest pomnażanie dóbr. Każdy stara się konsumować coraz więcej i coraz
droższe produkty. Oczywiście realizując strategie jednostkowe. Nikt nie zabiega
o wolność słowa, czy też walczy w imię „idei” jednocząc się w aktywnych grupach. Mają już wystarczająco dużo problemów.
Podstawowy to wybór centrum handlowego. W mieście jest ich około pięćdziesięciu,
a może i więcej, do tego małe sklepiki. Ba, jest nawet ulica, na której
znajdują się same kolosalne galerie handlowe. Postanowiłam wybrać się do
księgarni. Wiedziałam, gdzie dokładnie się znajduje a i tak spędziłam około 15
minut w jej poszukiwaniu w otchłaniach gigantycznego, szklanego budynku. Życie więc nie jest
lekkie. Przecież takich budynków są dziesiątki. Już się nie dziwię, że każdy ma
Iphona, przecież musi jakoś się odnaleźć w tym jednym wielkim centrum
handlowym.
Zakupy jednak wcale nie
przynoszą satysfakcji. Pewnie wręcz przeciwnie, uświadamiają Ci tylko jak
niewiele posiadasz. Widzisz tysiące produktów, ale nie możesz ich mieć. Nigdy nie
zaznasz poczucia spełnienia. Z każdej strony jesteś bombardowany reklamami,
które łudzą Cię nadzieją na chwilę radości. Jest to jednak bańka mydlana. W mgnieniu
oka pryśnie. A i zapewne tysiące ludzi nie mają ani czasu, ani siły na zakupy,
ponieważ do późnych godzin wysiadują w klimatyzowanych biurach i już zapomnieli
jakie to jest uczucie, gdy wiatr rozwiewa Ci włosy i delikatnie głaszcze po
policzkach. Według Gallupa [amerykańskiej pracowni statystycznej, oczywiście
statystyki kłamią;), ale może czasami jest w nich ziarnko prawdy] to właśnie
mieszkańcy Singapuru należą do „najbardziej nieszczęśliwych” ludzi (the most unhappy people). Ja też byłabym nieszczęśliwa, gdybym mieszkała w mieście,
gdzie za piwo w pubie trzeba zapłacić przynajmniej 15$.
Ceny w Singapurze są
absurdalne, zarobki też. Tylko jedzenie w Chinatown i w dzielnicy hinduskiej
jest tanie. Poza tym chyba nic więcej. Brat Maraj wynajmuje 4 pokojowe
mieszkanie nieopodal centrum, w bardzo średnim standardzie, i płaci za nie 3 500$
miesięcznie. Starym wrocławskim sloganem puentuję: „Singapur: na bogato!”.
Merlion, symbol miasta. To tutaj można spotkać wszystkich turystów, którzy następnie rozproszą się w dziesiątkach centrów handlowych. Obecnie najpopularniejszym jest "Marina Bay Sands".
Ciekawostka: w Singapurze obowiązkowa jest jedynie 6-scio letnia szkoła podstawowa.
Gdzie są wszyscy ludzie? Zapewne w szklanych okienkach. Wieżowce są ze sobą połączone, tak samo jak system metra i nadziemne przejścia. Czasami więc nie wychodzi się z budynków tylko przedostaje się między nimi przeróżnymi tunelami. Prawie jak w labiryncie. Na zewnątrz jest upalnie a w środku, nie mam pojęcia dlaczego, jest przeraźliwe zimno (do tej pory mam katar). Klimatyzacja jest pewnie ustawiona na około 18stopni. Już nawet nie wspominam o czekaniu na lotnisku. To była wyprawa na Biegun Północny. Założyłam wszystkie ubrania i trzęsłam się z zimna. Sympatyzowałam więc z zimną Polską.
Butik na wodzie Louis Vuitton. Biały budynek po prawej w kształcie kwiatu lotosu to Muzeum Nauki i Sztuki. Obecna wystawa to "sztuka z klocków lego", wybaczcie, ale sobie odpuściłam.
Biurowce i apartamentowce. Wszędzie sterylnie czysto. I chyba ten porządek mnie uczulał, bo nieustannie kichałam (przecież już około 1,5 roku mieszkam w Wietnamie;).
Dwa zdjęcia zaczerpnięte z internetu, Marina Bay Sands:
Na szczycie znajduje się bar (to tam właśnie piłam najdroższe piwo życia) i basen z widokiem na całe miasto.
A wieczorem można obserwować laserowe przedstawienie. Trzy wieże to hotel a przed nim centrum handlowe. Na najniższym poziomie znajduje się w nim nawet mała rzeczka i można się po niej przepłynąć łodzią. Prawie jak w Wenecji.
Pragnę zweryfikować nieprawdziwą opinię, że w Singapurze nie ma śmieci na ulicach! Otóż są. Widziałam i mam nawet na to dowód (który zniknął już następnego dnia)
Na każdym kroku czai się policyjna kamera. Może ktoś nakręciłby dokument: "Jeden dzień Kowalskiego w oku miejskich kamer"? Singapur posiada 4 oficjalne języki: angielski, chiński (mandaryński), malajski i tamilski.
Chinatown:
Piękne i czyściutkie podwórko.
Według spisu powszechnego z 2009 roku 74% rezydentów ma pochodzenie Chińskie. Ludzi przypisywano jedynie według narodowości ojca.
Urocze, maleńkie domki. A na chodnikach samochody. Tylko co 10. mieszkaniec Singapuru ma samochód. Za jego posiadanie trzeba płacić olbrzymie podatki. Reszta korzysta z komunikacji miejskiej (4 linie metra, 5 w budowie) lub też taksówek (dominują niebieskie).
Dzielnica hinduska:
Tutaj już tak idealnie czysto nie jest. Cena, którą Singapur płaci za tanią siłę roboczą.
To te minivany zabierają każdego dnia pracowników budowlanych.
W metrze aż mi było głupio sprawdzać mapę ;) Pasażerowie wpatrzeni w swoje Iphony.
Czy Pani Dai dobrze wykonuje swoją prace? Możesz ją ocenić, nie martw się, ekranik jest regularnie odkażany.
Dropsy i cukierki. Za sprzedaż gumy do żucia grozi mandat!
Pozdrawiam z Singapuru!
I wujek Ho też pozdrawia
Jak dobrze wrócić do Ho Chi Minh City:) Piwo na ulicy: 12 tysięcy (1,70zł).